Dzisiaj relacja z weekendowych wojaży rowerem.Tym razem jeździłam z trenerem Albertem po jego lokalnych terenach. Fakt przez dwa dni zrobiliśmy około 60 km, czyli całkiem niewiele. Jednakże zróżnicowany teren i wiatr w oczy dawał się we znaki. No i brak kolarskich spodenek, których zapomniałam zabrać na wycieczkę, skutecznie odgniótł 4litery :) Widoki i przygody rekompensowały te małe niedogodności...
Po drodze mijaliśmy ośrodek MONAR-MARKOT, trochę kontrowersyjne miejsce usytuowane w budynkach po PGR. |
Drewniany młyn w Woli Mysłowskiej. |
Nie mogło zabraknąć chodzenia boso po takiej okolicy:) (sztuczne jeziorka po żwirowni) Woda już prawie nadaje się do morsowania chociaż jak dla mnie stanowczo za ciepła:)
Chatka wuja Toma (moja nazwa:)) Mijaliśmy domek z 48 roku przewieziony w jednym kawałku. Postanowiliśmy zwiedzić go od środka i podczas robienia własnie tego zdjęcia pojawił się właściciel i skończyliśmy zwiedzanie :)))
Opuszczony dworek we wsi Jarczew oraz okalające je budynki.
Tak przebiegła nasza wyprawa. Myślę, że Albert przekona rekreacyjnych kulturystów do tego, że nie tylko ciężary dają w kość ! Tutaj link jak to wyglądało jego oczami:
A moje przesłanie dla innych jest takie, że jesiennie niedziele nie muszą mijać pod kocem z bolącą głową:) Wystarczy tylko CHCIEĆ !!!
Fajowy art! Następnym razem będziemy jeździli ile wlezie z 100 km trzeba zrobić :)
OdpowiedzUsuńJuz mówiłam Białowieża :)
OdpowiedzUsuń